Smutne, do czego zmusiła Gołębiewskiego niska emerytura. Słowa o świętach łamią serce
Podczas gdy inni prześcigają się w luksusach, on stawia na coś zupełnie innego. Znany z ekranów aktor przerwał milczenie i pokazał, jak naprawdę wyglądają przygotowania w jego domu. Ta postawa daje do myślenia i udowadnia, co tak naprawdę liczy się w grudniu.
Wigilia już jutro
Jutro Wigilia. Ta informacja u jednych wywołuje błogi spokój, u innych nagły skok ciśnienia i paniczną kontrolę stanu zapasów majonezu. Choć teoretycznie wszyscy zasiądziemy do tej samej kolacji, w praktyce wejdziemy do zupełnie innych światów. Polska Wigilia AD 2025 to bowiem festiwal kontrastów, gdzie tradycja coraz częściej mierzy się z zasobnością portfela i życiową filozofią. Z jednej strony mamy „Wigilię na bogato”. To te domy, w których stół ugina się nie od dwunastu, a chyba od dwudziestu potraw, a choinka wygląda jak z katalogu luksusowego domu towarowego. Tutaj nie ma miejsca na kompromisy – jeśli ryba, to najlepszy polędwiczki z halibuta, jeśli pierogi, to z mąki sprowadzanej z ekologicznego młyna. Część z nas z lekkim przymrużeniem oka śledzi w sieci zdjęcia celebrytów, którzy licytują się na wysokość drzewek i wagę luksusowych prezentów. To świat, w którym święta są spektaklem, a każdy detal musi być „naj”.
Po drugiej stronie barykady stoi nurt minimalistyczny, wymuszony czasem przez inflację, a czasem przez zwyczajne zmęczenie konsumpcjonizmem. To te ciche, skromne wieczory, gdzie barszcz jest z torebki (albo zrobiony dwa dni wcześniej przez babcię), a na stole ląduje tylko to, co domownicy faktycznie lubią jeść. Coraz więcej Polaków deklaruje, że rezygnuje z prezentowego szaleństwa na rzecz świętego spokoju. Okazuje się, że karp z marketu smakuje całkiem nieźle, gdy nikt przy stole nie kłóci się o politykę, a dom nie przypomina wystawy w galerii handlowej. Najciekawsze jest jednak to, że niezależnie od liczby zer na paragonie za zakupy, wszyscy jutro będziemy czekać na to samo. Na moment, gdy w końcu można usiąść. Bogata czy skromna – każda wigilia ma swój urok, o ile nie polega tylko na odhaczaniu kolejnych punktów z listy zadań.
Tą teże świetnie przedstawił aktor Henryk Gołębiewski.

Henryk Gołębiweski - kariera
Henryk Gołębiewski to postać, której nie da się podrobić. Kiedy patrzy się na jego twarz, nie widzi się wykreowanego przez PR-owców celebryty, ale kawał autentycznej, polskiej historii. Chłopak z warszawskiego Mokotowa, który trafił na ekran prosto z podwórka, stał się symbolem dzieciństwa dla całego pokolenia wychowanego na „Podróży za jeden uśmiech” czy „Stawiam na Tolka Banana”.
Jego kariera to gotowy scenariusz na film, i to taki bez happy endu na zawołanie. Jako naturszczyk u Janusza Nasfetera i Stanisława Jędryki, Gołębiewski grał siebie – szczerego, nieco łobuzerskiego dzieciaka, którego kochała kamera. Potem jednak przyszła dorosłość i brutalne zderzenie z rzeczywistością. Aktor zniknął z radarów, pracował na budowach, zajmował się ślusarstwem, a życie go nie oszczędzało. Wielu już postawiło na nim krzyżyk, myśląc, że to kolejny smutny przykład „cudownego dziecka”, które pogubiło się w dorosłym świecie.
Wielki powrót nastąpił dzięki filmowi „Edi” Piotra Trzaskalskiego. To tam Gołębiewski pokazał, że ten brak wykształcenia aktorskiego jest jego największą siłą. Zagrał zbieracza złomu tak przekonująco, że widzowie zapomnieli, iż oglądają kreację – oni widzieli żywego człowieka z bagażem doświadczeń. Dostał za to Złotą Kaczkę, ale nie zmieniło go to w gwiazdę z czerwonych dywanów.
Dziś Gołębiewski to aktor, który nie wstydzi się żadnej pracy. Gra w popularnych serialach, jak „Świat według Kiepskich” czy „Lombard. Życie pod zastaw”, a jednocześnie otwarcie mówi o tym, że praca fizyczna wciąż jest mu bliska. Jest w nim coś z natury anty-gwiazdy. Nie sili się na wielkie słowa, nie udaje kogoś, kim nie jest. To po prostu Heniu – człowiek, który upadał i wstawał, przypominając nam, że w aktorstwie (i w życiu) najważniejsza jest prawda, a nie idealny zgryz i wyprasowany garnitur.
Tak Henryk Gołębiewski spędza święta
Dla Gołębiewskiego oszczędzanie to nie skąpstwo, a po prostu zdrowy rozsądek. Aktor od lat stosuje sprawdzoną metodę: zamiast robić wielkie zakupy w jednym markecie, krąży między osiedlowymi sklepikami w poszukiwaniu najniższych cen.
Sklepy są różne, trzeba chodzić i patrzeć, gdzie jest taniej — mówi wprost.
W tym roku ma jednak taryfę ulgową, bo zamiast biegać z torbami, jeździ po Polsce z „Pastorałką”. Obowiązki przejęła żona i – jak przyznaje sam aktor – jest szczerze przerażona tym, co widzi na paragonach.
Żona na co dzień tak nie chodzi po sklepach, a teraz jak zaczęła, to mówi: "Boże kochany, przecież nic nie kupiłam, a ile wydałam!" — opowiada
Najciekawiej robi się jednak przy choince. Zapomnijcie o markowych bombkach. U Gołębiewskich tradycją stają się patenty rodem z „Adama Słodowego”. Rok temu na gałązkach wisiały pudełka po zapałkach owinięte w złotko, w których ukryte były banknoty.
Każdy zerwał — ile trafił, tyle miał — opowiada.
W tym roku poprzeczka idzie wyżej: pieniądze znajdą się wewnątrz orzechów włoskich. To genialne w swojej prostocie – goście dostają gotówkę, a dzieciaki mają frajdę z rozłupywania „prezentów”. Jedyną osobą, na której aktor nie zamierza oszczędzać, jest jego córka.
Jej marzenia raczej spełniam — przyznaje aktor.
Tegoroczna Wigilia będzie dla rodziny wyjątkowo lekka dla portfela, bo wybierają się do teściowej.
U teściowej to będzie na bogato — zdradza aktor. — Jak co roku teściowa nakupuje za dużo, a potem narzeka — mówi z rozbawieniem.
Plan jest prosty i szczery do bólu: zjeść wspólnie kolację, a do domu wrócić z solidną wałówką.
Część rzeczy się weźmie, będzie luźniej — mówi bez ogródek Henryk Gołębiewski i dodaje - To jest miła informacja, bo wszystko strasznie zdrożało — dodaje.
