Boże Narodzenie 2025: Najgorsze świąteczne filmy w historii.
Grudniowe wieczory kojarzą się z ciepłym kocykiem i dobrym kinem, ale tym razem możesz się srodze zawieść. Oto zestawienie produkcji, które według ekspertów i widzów nigdy nie powinny powstać. Niektóre z nich usypiają po 10 minutach, inne sprawiają, że masz ochotę wyrzucić telewizor przez okno.
Ranking najgorszych filmów na święta
Grudzień to taki specyficzny czas w roku, kiedy nasze standardy estetyczne drastycznie spadają. Wybaczamy kiczowate swetry, jemy pierniki, które mają twardość cegły, i – co najgorsze – oglądamy filmy, których w lipcu nie tknęlibyśmy nawet kijem. Serwis Rotten Tomatoes już jakiś czas temu przygotował zestawienie największych świątecznych „paździerzy”. Co ciekawe, mimo upływu lat, te rankingi niemal się nie zmieniają. Widzowie i krytycy są w tej kwestii wyjątkowo zgodni: niektóre filmy świąteczne po prostu nie powinny były powstać.
- 1. „Święta Last Minute” (2004)
Zacznijmy od klasyka gatunku, czyli „Święta Last Minute” (2004). Tim Allen i Jamie Lee Curtis to duet, który na papierze brzmi świetnie. Problem w tym, że historia o parze, która chce uniknąć świątecznego szaleństwa i wyjechać na Karaiby, zamiast bawić, zwyczajnie męczy. Cała fabuła opiera się na tym, że sąsiedzi terroryzują głównych bohaterów, bo ci nie postawili bałwana na dachu. To film o społecznej presji, który udaje komedię rodzinną. Zamiast ciepła, dostajemy dawkę irytacji. Podobny los spotkał trzecią część serii
- 2. „Śnięty Mikołaj 3: Uciekający Mikołaj” (2006)
„Śnięty Mikołaj” (2006). Tim Allen ponownie wcielił się w postać Mikołaja, ale tym razem twórcy przesadzili z ilością wątków. Jack Frost próbujący przejąć Biegun Północny i teściowie na głowie to przepis na chaos, którego nie uratuje nawet magia kina.

Co jeszcze znalazło się na liście?
- 3. „Dziadek do orzechów” (2010)
Jeśli mowa o filmach, które bolą fizycznie, nie można pominąć „Dziadka do orzechów” (2010) w reżyserii Andrieja Konczałowskiego. Jak można zepsuć historię opartą na balecie Czajkowskiego? Okazuje się, że bardzo łatwo. Wystarczy dodać do tego mroczną, wręcz totalitarną estetykę i szczury przypominające nazistów. To film, który miał być baśnią, a stał się paliwem dla koszmarów sennych dzieci. Krytycy zmiażdżyli go za brak duszy i dziwaczne efekty specjalne.
- 4. „Przetrwać święta” (2004)
Trochę inny rodzaj cierpienia serwuje nam „Przetrwać święta” (2004) z Benem Affleckiem. Fabuła jest, delikatnie mówiąc, naciągana: bogaty, samotny facet płaci obcej rodzinie, żeby udawali jego bliskich. Postać grana przez Afflecka jest tak nieznośna i nachalna, że widz ma ochotę kibicować rodzinie Valców, żeby jak najszybciej wyrzucili go za drzwi. To jeden z tych filmów, podczas których czujesz tzw. „cringe” niemal w każdej minucie. Podobny klimat rywalizacji, choć w nieco bardziej slapstickowym wydaniu, oferuje
- 5. „Wesołych Świąt” (2006)
„Wesołych Świąt” (2006). Danny DeVito i Matthew Broderick walczą tu o to, czyj dom będzie bardziej widoczny z kosmosu dzięki milionom lampek. Humor jest tu tak ciężki, że aż przytłaczający, a cała historia sprowadza się do tego, że dwóch dorosłych facetów zachowuje się jak dzieci w piaskownicy.
- 6. „Świąteczna gorączka” (1996)
Nieco starszym, ale równie kontrowersyjnym tytułem jest „Świąteczna gorączka” (1996) z Arnoldem Schwarzeneggerem. Arnold jako zapracowany tata szukający figurki Turbo-Mana to obrazek, który przeszedł do historii kina, ale niekoniecznie tej chlubnej. Choć film stał się z czasem pozycją kultową w kategorii „tak złe, że aż dobre”, to wciąż pozostaje ostrą satyrą na konsumpcjonizm, która sama stała się produktem komercyjnym. Wyścig z listonoszem granym przez Sinbada to czyste szaleństwo, które mało ma wspólnego z duchem Bożego Narodzenia.
Dlaczego lubimy złe filmy?
- 7. „Wesołe kurcze święta” (2014)
Zdarzają się też filmy, o których wolelibyśmy zapomnieć ze względu na ich całkowitą bezbarwność. „Wesołe kurcze święta” (2014) z Robinem Williamsem to smutny przykład produkcji, która nie wykorzystała potencjału świetnego aktora. Fabuła o zapomnianych prezentach i nocnej podróży ojca z synem ciągnie się niemiłosiernie.
- 8. „Wariackie święta” (1994)
Z kolei „Wariackie święta” (1994) z Stevem Martinem to próba zrobienia czarnej komedii o linii wsparcia dla samobójców, która po prostu nie trafia w punkt. Zamiast śmiechu, dostajemy splot absurdalnych i często smutnych sytuacji, które średnio pasują do wigilijnej kolacji.
- 9. i 10 „Krwawe święta” (2006) i „Wielki film” (2008)
Na marginesie typowo świątecznych produkcji stoją takie „dzieła” jak „Krwawe święta” (2006) oraz „Wielki film” (2008). Ten pierwszy to slasher, który próbuje żerować na klimacie akademika i legendzie psychopatycznego mordercy, ale robi to w sposób tak wtórny, że nudzi nawet fanów horrorów. Drugi natomiast to polityczna satyra, która w teorii miała wyśmiewać postawy lewicowe, a w praktyce okazała się zbiorem mało wybrednych żartów, które zestarzały się szybciej niż otwarte mleko.
Dlaczego w ogóle o tym wspominam? Bo grudzień to czas, w którym warto szanować swój wolny czas. Zamiast sięgać po propozycje z listy najgorszych, lepiej po raz dziesiąty obejrzeć „Kevina” albo „To właśnie miłość”. Te filmy z zestawienia Rotten Tomatoes mają jedną wspólną cechę: zapominają, że w święta nie chodzi o ilość lampek na dachu, cenę prezentu czy walkę o figurkę w sklepie. Chodzi o to, żeby po seansie czuć się choć odrobinę lepiej, a nie mieć ochotę na wyrzucenie telewizora przez okno. Te produkcje to filmowe odpowiedniki spalonych pierogów – niby na stole wyglądają znajomo, ale po pierwszym kęsie wiesz już, że to był błąd.
Oważycie się?